Tośka jakiś czas temu wybrała sobie w parku na spacerze balon. Nie taki latający z helem, tylko taki do trzymania w ręce, w kształcie tygrysa z dość groźną miną i dzwoneczkiem w środku. Kilka dni temu zaczął ją straszyć w pokoju wieczorami, więc trzeba było go wynieść. Wylądował w kuchni i tak sobie siedział w kącie, przeszkadzając i plącząc się pod nogami. W końcu zapytałam Tośkę, czy mogę go wyrzucić, argumentując moją decyzję tym, że się nim nie bawi, bo się go boi. Po chwilowym namyśle usłyszałam odpowiedź twierdzącą. Został on więc ciachnięty nożyczkami, spuściłyśmy z niego powietrze i wyrzuciłyśmy do kosza. Na pamiątkę został Tośce dzwoneczek. Tośka poszła, a ja zostałam w kuchni.
Po kilku chwilach widzę swoje dziecię jak powłócząc nogami, ze spuszczoną głową i z płaczkami w oczach wkracza do kuchni. Zatroskana pytam, co się stało.
- Bo mi się zrobiło żal tego balona i jestem teraz smutna- usłyszałam przez łzy.
Moje wrażliwe dziecko. No cóż, trzeba było wymyślić coś na pocieszenie. Następnego dnia zabrałyśmy się za zrobienie nowego balona, którego Tośka nie będzie się bała, i który ukoi jej smutek po stracie tamtego.
Zrobiłyśmy balonowego kota.
Tośka maluje kocią mordkę.
Teraz powstają kocie uszka.
Oczywiście nie może zabraknąć kocich wąsików.
No i łapki. Skomplikowana sprawa, ale dałyśmy radę.
A na koniec poskręcany koci ogonek.
I oto nasz balonowy koteczek. Prawda, że śliczny :) I już nie straszy po nocach.
Pozdrawiam.
Nie ma jak kochana i uzdolniona mamusia, na nią zawsze można liczyć:)
OdpowiedzUsuńBalon wyszedl swietny. Najwazniejsze, ze Tosia teraz sie go nie boi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam