Po naprawdę aktywnym, obfitującym w różne wydarzenia i przepełnionym twórczą pracą październiku, listopad postanowiłam rozpocząć naprawdę leniwie.
Dlatego ostatnie dni spędziłam na relaksowaniu się podczas generalnych przeglądów szaf z ubraniami. Dokopałam się w końcu do jesienno- zimowych ciuchów, które jeśli już będą w końcu potrzebne, to są gotowe. Zrobiłam przegląd u Tosi. Zamontowałam jej dodatkowy drążek na ubrania w szafie, na sukienki oczywiście. Rozpoczęłam walkę z mrówkami (czyt. generalne porządki w kuchni, zaklejanie wszystkich dziur, dziurek, otworów i szpar), które nie wiadomo dlaczego wdzierają nam się nam do mieszkania. Na razie efekty marne, ale nie poddaje się. Także miniony tydzień był... pracowity. Na szycie, klejenie, majsterkowanie i inne takie po prostu już mi chęci brakło.
Mam na szczęście coś w zanadrzu, aby przerwać to blogowe milczenie.
Jakiś czas temu znalazłam na blogu Wioli InteriorsPL, pomysł na wykonanie jesiennej dekoracji, czyli ceramicznych liści. Strasznie mi się ten pomysł spodobał. Postanowiłyśmy z Tośka, że też zrobimy sobie takie listki, ale zamiast glinki plastycznej, użyjemy do tego celu masy solnej.
Zebrałyśmy kilka jesiennych, kolorowych listków.
Masę solną należy rozwałkować. Wałkowałam gdzieś na grubość 0,5 - 1 cm.
Następnie układamy na masie nasz liść, jego lewą stroną do masy oczywiście. Przykładamy kawałek papieru śniadaniowego, choć myślę, że zwykła kartka też może być i delikatnie, ale dokładnie przyciskamy, aby odbić naszego listka w masie.
Z początku próbowałam też używać do tego wałka, ale liść się przesuwał i odbicie wychodziło nierówne.
Gdy odbicie mamy już gotowe, należy liścia wyciąć. Tu z pomocą przyszła Tosia. Wiadomo, im bardziej nierówne i postrzępione brzegi, tym lepiej- liść wygląda naturalniej.
Wykrojone listki odkładamy do wysuszenia. Podłożona gdzieniegdzie folia nada im naturalnie pofalowany kształt.
Ja masę solną suszę w piekarniku, Niecałe 100 stopni, uchylone drzwiczki. Trochę cierpliwości i gotowe. Niechciane zadziory usuwam pilniczkiem lub papierem ściernym.
Czas na ostatni etap, czyli zdobienie. Tym już zajęła się Tosia. Pięknie pomalowane listki powędrowały do przedszkola do kącika przyrodniczego.
Tak to z listkami było. Oczywiście też sobie kilka zostawiłam, ale niestety nie mam miejsca, by je tak ładnie wyeksponować jak Wiola, więc na razie czekają.
Mam nadzieję, że ten post napędzi mnie do działania, by nie robić tu już takich długich przerw. Zdradzę w sekrecie, że po ubraniowych porządkach czeka na mnie wór z rzeczami, z których coś bym chciała zrobić lub przerobić. Czas na pełną mobilizację. :)
Pozdrawiam.
Bardzo fajny kreatywny czas na spędzanie długich jesiennych wieczorków. Liście wyszły fantastycznie! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWow! Świetna robota! Ja mam słabość do takich dziecięcych malowideł. Uważam, że są przesłodkie. Niestety mój pięcioletni chrześniak malowanie uważa za stratę czasu :( NIecierpliwie czekam, aż jego pięciomiesięczna siostra trochę urośnie. Będę ją męczyć i błagać, żeby mi coś narysowała :D A tak serio - urocze te Wasze listki i okazuje się, że masa solna też daje radę!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!