17 listopada 2012

Taśmowo...

... i nie chodzi tu bynajmniej o żadną taśmową produkcję, tylko o taśmy dekoracyjne, które w końcu postanowiłam sobie    w kilku egzemplarzach sprawić.
Nawet nie wiem czemu tak późno. Oglądałam je już na innych blogach i zachwycałam się ich wszechstronnym zastosowaniem i cudownymi kolorkami. Teraz i ja mam kilka.


Przykleiłam więc zaraz kilka obrazków w pokoju Tosi, które do tej pory wisiały w ramkach oraz dodałam dwa nowe. Kilka taśmowych kropek dostała też półka na książki.


A jedną ramkę wykorzystałam do czegoś, co już dawno chciałam zrobić, a właśnie nie posiadałam odpowiedniej ramki- pele mele. Jeszcze trochę gołe, ale jestem w trakcie poszukiwania odpowiednich drobiazgów.


15 listopada 2012

Urodzinowa w brązach

Czasami się przydarzy, że zrobię jeszcze jakąś kartkę.
Tym razem urodzinowa w moich ulubionych, przynajmniej jeśli chodzi o kartki, brązach z odrobiną różu.





Dobrej nocki :)

04 listopada 2012

Nowe życie starej lampy

Przy okazji remontu pokoiku Tosi, zamarzył mi się dla niej nowy żyrandol. Nie lampa, tylko żyrandol. Heh, łatwo powiedzieć, gorzej wykonać. Wiadomo, ceny lamp czasami przyprawiają o zawrót głowy, ale dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności udało mi się takowy żyrandolik skombinować za bezcen. Wszystko dzięki rodzicom, którzy o dziwo przed wyrzuceniem starej lampy, zapytali czy by mi się przypadkiem nie przydała. Spojrzałam na nią, przemyślałam szybko sprawę i lampa przywędrowała ze mną do domu. Oczywiście swoje przeleżała, ale cierpliwie doczekała się swojej chwili.
Kiedyś wyglądała tak.



Na zdjęciach jest już po zdemontowaniu kloszy, takich trochę dziwnych, bo bocznych, półokrągłych przydymionych szkiełek z motywem kwiatowym. Nie wiem czy dość czytelnie to opisuję, ale nieważne, bo nawet bez nich nie prezentowała się zbyt ładnie.
W ruch poszła farba i gąbka. Kilka warstw i kilka wieczorów później, lampa wyglądała tak:


  
W międzyczasie zakupione zostały beżowe klosze, a raczej abażury zakładane na żarówkę, no i myślałam nad tym jak żyrandol ozdobić. Marzyły mi się kryształki, żeby było tak elegancko i dostojnie, w końcu miał on zawisnąć w pokoju mojej małej królewny, ale doszłam do wniosku, że przeźroczyste kryształki na białej lampie, kompletnie by się zlały z białym sufitem, a do tego lampa jest naprawdę niewielkich rozmiarów, więc szukałam innego pomysłu. I nagle mnie olśniło. Kolorowe kuleczki!
Pierwsza myśl na ich sposób wykonania- szydełko. Udałam się więc do babci, po kolorowe kordonki, których babcia ma pokaźną kolekcję i z wielką radością się nimi dzieli.
Siadłam więc i zaczęłam szydełkować. Okazało się jednak, że jest to tak mozolne zajęcie, że jednego wieczora jestem       w stanie zrobić dwie, góra trzy kuleczki, a nawet nie wiedziałam ile będzie mi ich potrzeba, więc entuzjazm mój trochę zmalał i lampa znów wróciła na pewien czas do wora i za łóżko.
Kilka wieczorów temu, tak sobie siedziałam, jakoś tak żadna robota mi się nie kleiła i tak jakoś przyszło mi do głowy, że może dałoby się te kuleczki po prostu ukulać, tak jak się zwija kłębek wełny. Wzięłam kordonek, pozwijałam, pozszywałam troszkę, by się kulka nie rozpadła, no i jakoś to wyglądało, więc kuleczki zaczęły powstawać. Potem je trochę poczochrałam twardą szczotką, by wyglądały bardziej puszyście.





Szybko i prosto.
Na końcu ponawlekałam je na nitkę, zamocowałam na żyrandolu i teraz prezentuje się on tak.




Kolorowy, kuleczkowy żyrandol całkowicie za darmo. Ciekawe dlaczego z takich moich projektów mój mąż cieszy się najbardziej :)

27 października 2012

Kuchnia gotowa- nareszcie

Czemu czasami tak jest, że jak jedno się sypie, to ciągnie za sobą całą masę nieszczęść. Pech jakiś, czy co? A kiedy dopada mnie taka seria, to już kompletnie na nic nie mam ochoty. Ostatnio przewinęliśmy się przez szpital, prześwietlenie płuc, trzy tygodnie na L-4, dwa tygodnie opieki, przekładanie imprezy urodzinowej Małej. W rezultacie mój projekt powstawał w żółwim tempie i kiedy tylko miałam chwilę czasu jak i siły skupiałam się tylko na tym, by zdążyć. Oczywiście nie zdążyłam na czas. Na szczęście trzylatek nie przywiązuje jeszcze tak dużej wagi do dat :).
Podczas pracy, nie ominęły mnie oczywiście wpadki, wynikające z mojej niewiedzy, które wymusiły na mnie konieczność powtarzania pewnych prac od początku. Jak dla mnie strasznie frustrujące, a w zaistniałej sytuacji nawet podwójnie.
Na szczęście udało się, choć nie do końca tak jak chciałam.
Miały być też zdjęcia, dokumentacja poszczególnych etapów. Niewiele z tego wyszło. Zdjęć mam kilka z samego początku, czyli z szlifowania i składania plecków.


Miejsce szlifowania- wanna. Miejsce prac pozostałych- kuchnia i stary koc. Czas- przeważnie pory nocne. Narzędzia- na pewno nieprofesjonalne. W rezultacie napotykałam na swojej drodze wiele trudności. Jak np. rozładowany akumulator wiertarko- wkrętarki (mimo ładowania), krzywe wiertło (ani razu nie używane). Na szczęście klej do drewna kupiłam sobie porządny i nim się ratowałam w kryzysowych chwilach. Oczywiście, nie żebym wszystko se sobą sklejała hih. Po najcięższych bojach pozostało już tylko malowanie, szlifowanie i poskładanie ze sobą wszystkiego i oto rezultat:




Tosiunia uwielbia swoją nową kuchnię i ja też się cieszę, że mimo tych wielu przeszkód powstało miejsce, gdzie możemy schować wszystkie kuchenne skarby i gotować przepyszne potrawy. A karton, w który poprzednio mieściły się wszystkie te rzeczy już się zapełnił urodzinowymi prezentami.

19 września 2012

Żeby nie było, że nic nie robię...

Bo właśnie robię :) A żeby nie było, znów zbyt długiej przerwy między postami (co u mnie jest normalne), to zdradzę Wam co robię.
Zadanie- kuchnia, ale taka dla Tosi oczywiście. Kiedy w zeszłym roku na urodzinki Tosia dostała zestaw naczyń, filiżanek i innych tego typu przyborów i kiedy z czasem kolekcja zaczęła się powiększać, brakowało tylko kuchenki. Piękne, duże, drewniane kuchnie nie wchodziły wogóle w grę. Gdzie ja bym jej to postawiła, poza tym czym ja bym za to zapłaciła :) Plastikowe, ogólnodostępne w marketach- koszmar. Trzeba więc było iść na kompromis i zakupiliśmy Tosi małą, niedrogą, plastikową (cóż) kucheneczkę, która w zupełności jej wystarcza. Jednak po przemeblowaniu pokoju nie mam jej gdzie postawić i razem z kartonem sprzętów kucharskich stoi sobie na podłodze. A ponieważ zbliżają się urodziny Tośki, powrócił pomysł na kuchnię. Planowałam, myślałam, rysowałam, w końcu wymyśliłam.
Kupiłam w Ikei taką szafeczkę nocną...


i zaczęłam działać. Zakupiłam materiały, no i pomału sobie dziubie. 
Szafeczka będzie odwrócona, będzie miała kółka, by można ją było łatwo przesunąć, zrobię wysokie plecki z półeczką, szufladkę, a na dole będą stały koszyczki, albo zrobię zasłonkę, z boku wieszaczek na fartuszek, ściereczkę i łapkę. Taki jest mój plan. Co z tego wyjdzie, to się okaże. Mam nadzieję, że sama sobie z tym poradzę, i że czasu mi wystarczy, bo po samodzielnym wykonaniu półeczki na książki, to jest już dla mnie wyższa szkoła jazdy.
Chciałabym też dzielić się z Wami kolejnymi etapami pracy. Niebawem więc pokażę co już zmajstrowałam. :)

Do zobaczenia.

11 września 2012

Nowy lokator

W pokoju Tosi pojawił się nowy szydełkowy lokator. Kolejny wytwór mojego obecnego zamiłowania.
Proszę Państwa, oto Panna Kicia.


Zrobiona na wzór tildowego kotka, ale muszę się pochwalić, że całkowicie samodzielnie. Jakimś cudem trochę bardziej pojęłam, jak to dokładnie jest z tymi oczkami i nawet schemaciki sobie poszczególnych elementów kotka zapisałam. Może powstaną kolejne. Choć nie wiem czemu, ale jedna noga wyszła mi krótsza i grubsza niż druga.



Kotka oczywiście swoje w szafie odleżała, czekając na dokończenie, bo oczywiście nie byłabym sobą, gdyby w międzyczasie nie działy się inne rzeczy, skutecznie odciągające mnie od robótek różnego rodzaju. A to jakaś infekcja, a to niekończący się katar i kaszel Tośki, a to pierwsze dni w przedszkolu, wstawanie pół godziny wcześniej niż zwykle, do którego kompletnie nie umiem się przyzwyczaić i wieczorem chodzę już nieprzytomna, mimo, że to jest tylko pół godziny. A na dokładkę mój mały przedszkolak zapowiedział, że rezygnuje z drzemek w ciągu dnia i mimo, że o 14.00 oczy jej się już same zamykają, ona spać nie pójdzie. Trzeba więc było przeorganizować cały dzień i mimo, że czas mi się teraz jakoś tak dłuży, to brakuje mi go na wiele rzeczy.
Ale dość tego marudzenia :) Niech jeszcze Kiciunia się na chwilę pokaże.



Fajna, nie? Taka koślawa trochę, ale Tosi się podoba, a to najważniejsze.

Dobrej nocki :)



21 sierpnia 2012

Szydełkowe i pastelowe

Czas się troszkę zrehabilitować po tak długiej nieobecności, więc tak jak obiecałam pokażę dziś kilka drobiazgów z pokoiku Tosi, które zagościły już na zdjęciach w poprzednim poście.

Szydełkowa girlana i okrągła podusia, w przepięknych pastelowych kolorkach.



Poduszka była całkowicie improwizowana, bo choć co prawda szydełkiem potrafię się jako tako posługiwać (w tym miejscu serdeczne podziękowania dla mojej Babci, która dbała o to, bym jako mała dziewczynka poznawała tajniki robótek ręcznych), to jednak nie znam zasad i koło wyszło faliste. Jednak na podusi wygląda całkiem całkiem.




Jakiś czas temu powstała też poduszka w kształcie domku. Też jakaś taka koślawa wyszła :)


I na koniec moje szczęście :)




19 sierpnia 2012

Udało się!

Przygotowania do remontu, remont, poremontowa choroba moja i choroba mojej córki prawdopodobnie odra- tak w kilku słowach można opisać moje kilka ostatnich tygodni. A co za tym idzie- blog odszedł w zapomnienie i to na dłuższą chwilę.
Teraz, kiedy się już wszystko wyprościło, wszystko bym chciała opisać i opowiedzieć.
Ale powoli :) Postaram się pisać powoli :) Jednak ostrzegam, post będzie długi.

Temat postu- Udało się! jest oczywiście nawiązaniem do tego, że udało się zrobić remoncik w pokoju Tosi. Udało się namówić męża. Rozmowy trwały już chyba od stycznia, aż w końcu powiedział "no dobra" :).
Termin rozpoczęcia prac wyznaczyliśmy na ostatni czwartek lipca, więc miałam raptem tydzień, by wszystko jeszcze raz przemyśleć.
Kolor ścian i ustawienie mebli miałam już rozplanowane. Zresztą jakiś czas temu pokazywałam swój odręczny szkic jednej ze ścian, o tu, więc nad tym już się nie zastanawiałam. Na głowie miałam tylko sprawę nowego łóżka. Bardzo podobało mi się takie, które finansowo było dla nas nieosiągalne. Poza tym, w domu mamy już łóżko, które było kupione z kompletem mebli dla Małej, ale okazało się za duże, a przerobienie go na mniejsze, komisyjnie zostało uznane za niewykonalne. Pozostała ostatnia możliwość. Wykonanie łóżka samodzielnie. Po przedyskutowaniu sprawy z Dziadkiem, osobą trochę bardziej obeznaną, oraz posiadającą wymagane narzędzia, a także miejsce w postaci garażu- decyzja zapadła. Robimy łóżeczko. Hurrra! Cieszyłam się jak dziecko. Do pracy zabraliśmy się w sobotę (tę przed tym ostatnim czwartkiem lipca) koło 15.00. Przed północą elementy łóżka były już poskładane. Niestety zapomniałam zabrać aparat, by dokumentować postęp prac, ale to wszystko z tego podniecenia :)
 W poniedziałek wieczorem mąż mój przywiózł mi elementy łóżeczka do domu i rozpoczął się najbardziej żmudny etap, czyli szlifowanie, malowanie, szlifowanie itd.




Malowałam do oporu, do nocy, a nawet dłużej. No niestety, ale przy Tośce się nie da, więc pozostawała mi tylko pora nocna.

Przyszedł czwartek, więc zabraliśmy się do pracy.
Najpierw wynieśliśmy wszystkie meble. Miejsce składowania- sypialnia, a dokładniej nasze łóżko, oraz wszystkie inne kąty dookoła.


Nawet się nie dało zrobić lepszego zdjęcia, a pod tymi wszystkimi gratami jest nasze łóżko. Dobrze, że mamy jeszcze rozkładaną rogówkę. Tosia oczywiście pojechała do dziadków na te kilka dni.

Wieczorem mąż zabrał się za zrywanie tapet. Różu znikaj!!!


PS. Wybaczcie mu jego strój, ale były wtedy straszne upały.:)
A ja? Ja oczywiście dalej malowałam i malowałam.


Piątek rano.
Etap pierwszy- podkład.


Piątek popołudniu.
Etap drugi- kolor właściwy.


Róż zniknął :)

W sobotę okazało się, że malowanie będzie trzeba powtórzyć. Niby kolor dobrze pokrył, ale jednak nie wszędzie. Szybka decyzja- zakup dodatkowej puszki farby i do roboty. Ja już na szczęście skończyłam malować łóżko, więc malowałam z mężem, dzięki czemu poszło nam raz dwa.
A tak wyglądał pomalowany już dokładnie i posprzątany pokój. Jest biało :)


Uwijaliśmy się strasznie, bo według planu, mieliśmy już w sobotę skończyć, by rano w niedzielę odebrać Tośkę, a tu było jeszcze tyle do zrobienia. Od śniadania dopiero koło 17.00 chyba zamówiliśmy sobie coś do jedzenia. Mąż znów musiał jechać do sklepu, bo okazało się, że nie ma kołków. Normalne, u nas zawsze jak są potrzebne to ich nie ma :) Ja w tym czasie zaczęłam już urządzać. Powiesiłam zasłony :) A gdy mąż wrócił, w pokoju pojawiły się pierwsze mebelki.


Pod wieczór wpadł dziadek, by poskręcać łóżko.


Gdy łóżko zostało skręcone i postawione na swoim miejscu, do pokoju wkroczyła reszta mebli.
Byliśmy zachwyceni i kompletnie wykończeni, więc ostatkiem sił, ale nakręceni strasznie przystąpiliśmy do ostatniego etapu prac, czyli układania wszystkiego na swoim miejscu i oczywiście sprzątania. I to było chyba największe szaleństwo tego dnia, bo skończyliśmy chyba o 2.00 w nocy, ale skończyliśmy i padliśmy.

W niedzielę rano, jak wstałam, a ledwo co wstałam, już wiedziałam, że nocne "szaleństwa" w nagrzanym mieszkaniu, przy pootwieranych wszędzie oknach, kiedy lało się z nas niemiłosiernie będę musiała odchorować. Ledwo się ruszałam, a kiedy mąż wrócił z Tosią do domu to podczas jej okrzyków zachwytu nad nowym pokoikiem usłyszałam, że coś jest nie tak z jej głosem. Nie myliłam się, wieczorem dostała gorączki ponad 39 stopni. W poniedziałek lekarz, diagnoza- angina. Kiedy po 4 dniach niespadającej poniżej 39 stopni gorączki dostała wysypki, diagnoza się zmieniła- odra. Dziwne, bo była na odrę szczepiona, ale cóż, zdarza się, a może właśnie przez to przechodziła ją trochę dziwnie.
W każdym razie kompletnie nie miałam głowy do blogowania i fotografowania i kompletnie do niczego. Teraz to nadrabiam.

Tak więc, by nie przedłużać, dla tych którzy dzielnie wytrwali do końca tego postu, czas pokazać efekt końcowy naszej pracy.
Tak wyglądał pokoik wcześniej.


A tak wygląda teraz.







Oczywiście jest jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, bo pomysłów w głowie mam mnóstwo, np. jeśli chodzi o tą wielką białą ścianę, ale uwierzcie, że na razie mi się nie chce. Obecnie mam fazę na twórczość małowysiłkową, czy jak najmniej ruszania podczas działania, a dokładniej to chodzi o szydełkowanie. Kilka już rzeczy, które zrobiłam, na zdjęciach było widać. Ale napewno je jeszcze pokażę.

To już nareszcie koniec. Dziękuję wszystkim wytrwałym i jeszcze raz powtórzę: udało się !!!

PS. Mężu mój kochany, spisałeś się znakomicie :*

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...